Zdjęli mi już ten koszmarny kaftanik. I wyciągnęli nitkę z brzucha. Trzymała mnie Duża, a pani doktor Jagoda wymachiwała skalpelem i próbowała wyjąć nitkę. Trochę ją wtedy podrapałam i pogryzłam. Niżej zdjęcie z archiwum. Wybrałam pudełko po klockach Najmłodszego.

Ale udało się, cała i zdrowa wróciłam do domu i czuję się zdecydowanie lepiej. Mogę skakać na wszystkie meble, Dużej na głowę, kiedy zasypia i ganiam swój ogon na kanapie. Wczoraj Duża powiedziała, że mnie chyba ukatrupi, bo podobno podarłam bok i oparcie kanapy, ale ona tylko tak gada.
Duży mnie obroni, jak się Duża wścieknie. Duży woła na mnie "kotówka" i "le grande kocięto" i mówi, że jestem najpiękniejsza.
Zrobiło się bardzo ciepło i od czasu do czasu udaje mi się wyjść na balkon. Ale Duża od razu mnie z balkonu zabiera. Nie wiem, czy ma to związek z tym, że dwukrotnie już wyciągała mnie od sąsiada za ogon?
Więc w zasadzie tylko siedzę przy oknie i miauczę, a Duża wtedy mówi, że nic z tego. Więc wyszukuję sobie inne rozrywki. Na przykład obserwuję worek w koszu na śmieci.

Czasami udaje mi się coś urwać.

Czasami udaję, że wcale mnie nie ma w tym kąciku.

A najczęściej leżę na parapecie w kuchni i się grzeję. Obserwuję ptaki i muchy. Czasami ściągam Dużej ręcznik z okna, bo jeszcze nie mają rolety, więc wieszają ręcznik.